Zbigniew Homza już po raz jedenasty od rozpoczęcia wojny zorganizował misję humanitarną na Ukrainę. Potrzebujących wciąż przybywa, bo Rosja przegrywając wojnę militarnie, stara się utrudnić życie mieszkańcom. Listopadowy wyjazd (10-13 bm.) mógł dojść do skutku dzięki wsparciu, m.in. samorządów powiatu kętrzyńskiego, gminy Barciany i województwa warmińsko-mazurskiego.
Okazuje się, że dwa dni wojny zmieniają wiele. W niedzielę (13 bm.), gdy wyjeżdżaliśmy ze Lwowa, ogłoszono dwa alarmy powietrzne. Pierwszy zastał nas przy śniadaniu w restauracji hotelowej. Ale mijają minuty, a nikt się nie rusza. Hotel jest blisko rynku, a tam nadal tłumy spacerowiczów. Okazuje się, że tych alarmów jest tyle, że już nikt nie zwraca na nie uwagi. No może nie dosłownie nikt, ale zdecydowana większość. Kolejne syreny zawyły koło południa. Reakcja Lwowian podobna. Ale już dwa dni później alarmy nie były „puste” i rakiety poleciały również na okolice Lwowa. Najtragiczniejsza była jednak ta, przed którą nie zawyła żadna syrena. Ta spadła na terytorium Polski i zabiła dwóch naszych rodaków.
Legion Międzynarodowy
Tym razem w 6-tonowym transporcie oprócz produktów spożywczych były przede wszystkim ciepłe koce i zimowe ubrania, ale był również agregat prądotwórczy, lodówka i pralka. Te ostatnie to zasługa Stefana Melnyka, który jest prawdziwym weteranem misji humanitarnych do Ukrainy. Ważną częścią wyprawy była wizyta w jednym z ośrodków Legionu Międzynarodowego. Przygotowują się w nim ochotnicy z całego świata, by wspierać armię ukraińską. Amerykanie, w tym jeden z Alaski, Brytyjczycy, Polacy, Meksykanie, Kostarykanie, Peruwiańczycy, Chilijczycy, Gruzini. Jarosław Słoma przyznaje, że niewielu udaje się odwiedzić taki ośrodek. - Co innego wiedzieć, że są takie miejsca, a zupełnie co innego zobaczyć i porozmawiać z tymi ludźmi. To niezwykłe przeżycie – mówi radny wojewódzki z Gołdapi.
Sierżant Chris z Londynu
Do ośrodka przyjeżdżamy już w nocy. Mieliśmy przekazać dary przed bazą, ale w ostatniej chwili jest decyzja, że możemy wjechać. Żołnierze z wielu krajów świata przyjęli nas z entuzjazmem. Jest środek nocy, temperatura niewiele powyżej zera, a niemal wszyscy legioniści ubrani „na lato”. Koszykarskie podkoszulki, bose nogi w klapkach i krótkie spodenki. Sierżant Chris z Londynu ma doświadczenie z 22 misji wojskowych w wojsku brytyjskim. Widział już niejedno, ale gdy dostaje karton z kawą, od razu otwiera jedno pudełko i długo wącha jego zawartość. - To moja ulubiona kawa – mówi wesoło i wyciąga do nas wzniesiony kciuk. Koce, ciepłe kurtki, konserwy i medykamenty przydadzą się żołnierzom, którzy postanowili walczyć w Ukrainie. Mówią, że nie o Ukrainę tylko chodzi, ale o wolność całego świata. W ośrodku spotykamy dwóch Polaków. Wśród wszystkich ochotników w Legionie Międzynarodowym Polacy stanowią trzecią siłę po Amerykanach i Brytyjczykach. Ich sytuacja prawna jest jednak nieco inna niż innych legionistów. Jarosław Słoma wyjaśnia, że walcząc w armii ukraińskiej … łamią polskie prawo. - Gdyby komuś w Polsce się to nie spodobało, grozi im 5 lat więzienia – mówi radny wojewódzki. Dodaje, że jest na to rozwiązanie – ustawa abolicyjna. Jej projekt, przygotowany przez senat, trafił niestety do sejmowej zamrażarki i nikt nie wie, co się z nim dzieje.
Po wojnie się zobaczy
Polscy legioniści bagatelizują problem. Chcą walczyć, a co będzie po wojnie, to się zobaczy.
Robimy sobie pamiątkowe zdjęcia. W pewnym momencie podchodzi do nas niepozorny człowiek z wojskowym moro. Niewysoki, z dużymi oczami. Patrzy wokół i pyta skąd jesteśmy. Gdy słyszy, że z Polski, uśmiecha się. Jest Ukraińcem. Walczy na froncie od początku wojny. Dwa razy był ranny i musiał leczyć się w wojskowych szpitalach. Raz, jego rany były poważne. Życie zawdzięcza koledze z oddziału, który wyniósł go z linii frontu, nieprzytomnego na własnych plecach. Większość oddziału nie miała tego szczęścia. Niemal wszyscy wtedy zginęli. Patrzy prosto w oczy i mówi cicho: - Strzeliłem osiemdziesięciu pięciu albo sześciu. Zapada absolutna cisza. Marek, bo tak nazywa się żołnierz mówi, że gdy celuje tam w człowieka po drugiej stronie, musi nacisnąć spust i stara się go trafić. - Inaczej, on jutro trafi ciebie, albo twojego kolegę – mówi nie spuszczając wzroku z rozmówcy. - Rozumiesz?
Odpowiada mu cisza, bo kto to może tak naprawdę rozumieć? Marek dostaje paczkę konserw, prosi też o papierosy. Dostaje. - To dobrze, że pomagacie – mówi, nie spuszczając wzroku z rozmówcy. - Ale musicie pamiętać o jednym, to co przywozicie, przekazujcie bezpośrednio żołnierzom, nie administracji.
Wyjaśnia, że w tym drugim przypadku, nie wszystko trafi do żołnierzy. Potakujemy głowami. Właśnie tak robimy.
Za chwilę przybijamy „piątki” ze wszystkimi po kolei, potem „niedźwiadki” i ruszamy dalej.
U Zoi we Lwowie
Tradycyjnie, misja musi trafić także do Lwowa. Ciepłe koce, zimowe obrania, produkty żywnościowe i zabawki otrzymała kilkudziesięcioosobowa grupa kobiet z dziećmi, które od początku wojny korzystają z gościny lwowskiego przedsiębiorcy, Wołodimira Moroza. „Szefowa” grupy kobiet - Zoja po raz kolejny przygotowała wzruszający program artystyczny dla gości z Warmii i Mazur. Po raz kolejny dziękuje wszystkim Polakom. - My bracia, już na zawsze – mówi przez łzy i przytula się do każdego z nas po kolei.
Gdy siadamy do stołu, obserwuję trójkę małych dzieci, które „kręcą się” przy worku z pluszakami. Najmłodsze podchodzi do swojej matki, szepce jej coś na ucho i wyciąga z worka dwa pluszaki. Przytula je i ucieka na swoje łóżko. Za chwilę przychodzą jeszcze dwie starsze dziewczynki. Też biorą swoje zabawki. Potem jedna z nich co chwila przybiega szczęśliwa do swojej matki i opowiada jej o swojej szczęśliwej zabawie z pluszakami.
Ile radości sprawiły te zabawki, które w wielu domach walają się niepotrzebne i zbierają kurz?
Hołd złożony Bohaterom
Drugi dzień tej wizyty przypadł na 11 listopada. Jarosław Słoma podkreśla, że na każdym kroku Ukraińcy składali życzenia i gratulacje z okazji naszego święta. - To pewnie zasługa starań ukraińskich władz, którym zależy na budowaniu bardzo dobrych relacji polsko-ukraińskich – mówi radny województwa warmińsko-mazurskiego.
Orędzia prezydenta Zełenskiego i jego 104 słów po polsku z okazji Dnia Niepodległości wysłuchaliśmy w internecie. - Wzruszające – krótko podsumowuje przemówienie prezydenta Zbigniew Homza.
Kętrzyńskiej delegacji nie mogło zabraknąć tego dnia na Cmentarzu Łyczakowskim. Biało-czerwone znicze pojawiły się na Cmentarzu Orląt Lwowskich oraz na grobie patrona Kętrzyna Wojciecha Kętrzyńskiego. Mateusz Lachowski złożył również wiązankę kwiatów na tablicy poświęconej bohaterom walk o niepodległość. - To zaszczyt być w tym dniu właśnie w tym miejscu i uczcić pamięć polskich bohaterów – mówi pracownik Starostwa Powiatowego w Kętrzynie. Zwłaszcza, że wojna spowodowała, że Polaków na Cmentarzu Orląt jest mniej niż zazwyczaj. Spotykamy kilka osób z fundacji, która od wielu lat 11 listopada ozdabia groby Orląt polskimi flagami oraz białymi i czerwonymi zniczami.
Dary dla potrzebujących
Cześć darów trafiła ponownie do parafii prawosławnej w Bystrecu, w południowej Ukrainie. Proboszcz parafii Wiktor Szyca przyznał, że traktuje nas jak rodzinę i już czeka z niecierpliwością na kolejną wizytę. Pomoc trafiła także do parafii greckokatolickiej w Dzembronii, gdzie proboszczem jest o. Tymoteusz, znany dobrze również w Kętrzynie. Misja odwiedziła również karpacką wieś Zełenyj, w której prawosławnym duszpasterzem jest ksiądz Mikołaj, który we wrześniu odbierał z rąk Zbigniewa Homzy samochód terenowy dla armii ukraińskiej.
Wsparliśmy żołnierzy z oddziału specjalnego armii ukraińskiej
Ale największa część z 6-tonowego transportu humanitarnego trafiła bezpośrednio do oddziału specjalnego, który operuje na wschodzie Ukrainy od początku wojny. Nikołaja, dowódcę oddziału, poznaliśmy w sierpniu, a we wrześniu przekazaliśmy mu jeepa, na którego zakup pieniądze wpłacali także mieszkańcy Kętrzyna i powiatu kętrzyńskiego. Teraz pokazał nam jak przerobił samochód, by mógł dobrze służyć jego oddziałowi. Załadowaliśmy mu bagażnik i pojechał wykonywać kolejne zadania, które zleca dowództwo armii.
Słynny most, którego nie ma
Będąc na południu Ukrainy, nie unikniemy jako Polacy chęci zobaczenia tego, co jeszcze pozostało po przedwojennej Rzeczpospolitej. Historia przeplata się zawsze z teraźniejszością. Tym razem trafiliśmy do Kut, by odnaleźć szczątki słynnego mostu na Czeremoszu, którym uciekały 17 września 1939 roku władze II RP do Rumunii, a wraz z nimi marszałek Rydz-Śmigły, wódz naczelny Polskich Sił Zbrojnych.
Jarosław Żukowski
UCZESTNICY MISJI
Zbigniew Homza i Jarosław Słoma, radni województwa warmińsko-mazurskiego; Mateusz Lachowski, Starostwo Powiatowe w Kętrzynie; Stefan Melnyk, strażak z OSP Tuławki; Janusz Czerwiński, przedsiębiorca z powiatu kętrzyńskiego.
DARCZYŃCY I OSOBY WSPIERAJĄCE
Oleksandr Plodystyi, Konsul Generalny Ukrainy w Gdańsku; Marek Borowski, prezes Banku Żywności w Olsztynie; Michał Kochanowski, starosta kętrzyński; Marta Kamińska, Wójt Gminy Barciany; Bernadeta Hordejuk, przewodnicząca Sejmiku Województwa Warmińsko-Mazurskiego; Roman Luchowski, przedsiębiorca z Reszla; Marcin Piwowarczyk, dyrektor ZPM Mlekpol Mrągowo; Wiesław Pancer, prezes PWiK Olsztyn; Zenon Tymcio, przedsiębiorca Kętrzyn; Janusz Czerwiński, przedsiębiorca Kętrzyn; Janek Ożański, przedsiębiorca Kętrzyn; Paweł Micek, Wydział Zarządzania Kryzysowego Miasta Olsztyna; PCK Olsztyn, Caritas Eparchii Olsztyńsko-gdańskiej Kościoła Greckokatolickiego w Polsce; Marta Szczudło; Marek Mielniczek; Pasieka Mazurski Gaj; Stefan Migus; Marek Dragun; Aneta Janczuk; Zbigniew Olenkowicz.
Brak komentarza, Twój może być pierwszy.
Dodaj komentarz