Rynek odnawialnych źródeł energii wciąż ma się dobrze. Popyt na rozwiązania ekologiczne i energooszczędne dla domów cieszy się dużym zainteresowaniem.
Słowo fotowoltaika wzbudza ostatnio mieszane emocje. Można śmiało powiedzieć, że ma tyle samo zwolenników, co przeciwników. Jednak ci, co zdecydowali się położyć panele na swoich dachach nie mają powodów, by narzekać. Wśród nich jest pan Darek.
Domek dla ekoświrów?
Pan Darek jest posiadaczem instalacji fotowoltaicznej od ponad roku. W jednej z podkętrzyńskich wsi był pierwszym gospodarzem, który dostosował swój dom do zielonych standardów. Oprócz paneli, ma również pompę ciepła i przeprowadził kompleksową termomodernizację budynku. Przez ten czas zdążył już przekonać się, że inwestycja w odnawialne źródła energii jest jak najbardziej opłacalna.
- Mam dużą rodzinę. Przy trójce małych dzieci pranie, gotowanie, prasowanie to rutynowe zajęcia. To z kolei przekładało się na nasze rachunki za prąd, które były astronomiczne. Jak obliczyłem, przez rok zużywaliśmy ponad 5 tysięcy kW. Łatwo policzyć, że tylko za sam prąd płaciliśmy ponad 5 tysięcy złotych. Wobec takiej sytuacji, decyzja o panelach słonecznych była oczywista - mówi pan Dariusz.
Kolejny rok używania fotowoltaiki udowodnił słuszność podjętych kroków, by produkować prąd ze słońca. Rachunki za energię skurczyły się praktycznie do zera. Oznacza to spore oszczędności. Początki jednak były trudne. Pan Darek był traktowany jak Noe, który buduje arkę na pustyni. Gdy ekipa montażowa kładła panele na dachu, jego sąsiedzi przyglądali się temu sceptycznie. Co jest tego przyczyną?
- Myślę, że chodzi o ten nowy sposób rozliczania. Wielu moich sąsiadów twierdziło, że jest on nieopłacalny. Śmiali się i żartowali, że zachciało mi się zielonego domku dla ekoświrów. Gdy myślałem o fotowoltaice, bardzo dokładnie sprawdziłem czy faktycznie ma ona sens. Według mnie ma, ale z magazynem energii, szczególnie, że na taki zestaw są dofinansowania - podkreśla mężczyzna.
To się opłaca
Przed 1 kwietnia 2022 roku nadwyżki energii elektrycznej oddawane do sieci były rozliczane w taki sposób, że za każdą kilowatogodzinę (kWh) oddaną do sieci, prosument mógł odebrać 0,8 kWh, w przypadku instalacji do 10 kW. Musiał jednak wykorzystać je w ciągu roku. W nowym systemie rozliczeń, nadwyżki energii oddawane do sieci są wyceniane według aktualnych stawek giełdowych, co oznacza, że prosumenci sprzedają swoją energię na rynku. Uzyskane środki, znajdujące się w depozycie klienta, mogą być następnie wykorzystane do pokrycia kosztów energii pobranej z sieci. Nie ma tu również ograniczeń czasowych.
- Rozliczam się na nowych zasadach. W praktyce wygląda to w taki sposób, że kiedy sprzedaję po cenie giełdowej nadwyżkę prądu do sieci, to na moim rachunku widzę tę kwotę. Kiedy na przykład jest noc i panele produkują tej energii mniej, to odkupuję energię, ale już po stawkach, które miałem do tej pory, czyli wyższych. I to zraża wiele osób do zakładania instalacji. Ja jednak skorzystałem z dofinansowania i zakupiłem magazyn energii. Teraz wygląda to w taki sposób, że nadwyżkę energii nie wprowadzam do sieci, tylko do mojego magazynu. I to się opłaca i daje niezależność energetyczną - podkreśla pan Darek.
Maluch, czy Mercedes?
Osoby, które chcą skorzystać z zielonych technologii, mogą złożyć wnioski o dofinansowanie. Programów oferujących dotacje jest cały wachlarz. Na fotowoltaikę i magazyn energii dedykowany jest program Mój Prąd, gdzie można uzyskać nawet 23 tysiące złotych.
- Otrzymałem tę dotację i skorzystałem jeszcze z ulgi termomodernizacyjnej, co oznacza, że dodatkowo miałem zwrot ponad 5 tysięcy złotych. Według moich obliczeń, cała inwestycja zwróci mi się w ciągu sześciu lat. Każdy, kto choć trochę obserwuje galopujące ceny za wszystko, wie doskonale, że ceny energii pójdą w górę. Nie pomogą tu żadne tarcze czy mrożenie cen. Uważam, że jedynym realnym rozwiązaniem, by nie zjadły nas rachunki, jest inwestycja w panele z magazynem, szczególnie, że są na to dotacje - twierdzi pan Darek.
Mężczyzna widzi tu jeszcze kilka zalet.
- Wychowałem się na wsi. Powietrze jest tu czyste, dookoła lasy i łąki. Żyjemy na Mazurach, a nie na Śląsku, który jest kojarzony z kominami. Jednak jesienią i zimą, gdy ze wszystkich kominów szedł dym, to nieraz nie dało się oddychać. Ten trend zmieniłem jako pierwszy. Zlikwidowałem kopciucha i postawiłem na ekologię. Po roku w moje ślady poszło dwóch sąsiadów, kiedy pokazałem im rachunki za prąd. W końcu zrozumieli, że to się opłaca, a z krajobrazu wsi zniknęły kolejne dwa kopciuchy.
Mój rozmówca ma nadzieję, że inni też zmienią swoje podejście.
- Czasem jednostka musi wyznaczyć kierunek, udowodnić, że warto zadbać o swój komfort życia i środowisko naturalne. Po co całe życie jeździć „maluchem”, skoro można przesiąść się do Mercedesa? - żartuje pan Darek. Ewa Brzostek
Kętrzyn taki Europej05:30, 03.12.2024
1 1
Co wy tu opisujecie,że w domu ciepło jest,to wiadomo mamy nowe okna,styropian na ścianie ale dalej
na piecach gotowanie.Jak ktoś chce się przekonać zapraszam na spacer naszymi ulicami,jakimi nie będę
wymieniał gdzie na full masz powietrze wymieszane z dymem z kominów,który nie wybiera wszystkich i
wszystko wokół owiewa.Wystarczy jeden czynny piec co bucha ze swego brzucha dymem i mamy w koło
wszystko zaczadzone.Jeszcze jak z węgla mamy smród to można się przyzwyknąć bo innej rady nie ma
ale jak do pieca ktoś dołoży śmieci to cała tablica Mendelejewa w powietrze leci. 05:30, 03.12.2024
PissedOff11:06, 03.12.2024
1 0
Kwartał ulic: Broniewskiego - Kołłątaja - Sienkiewicza - Pomorska to prawdziwe zagłębie trucicieli. Gdy zapada zmrok to nie da rady wyjść na ulicę . Truciciele dają czadu paląc śmieci w swoich przedpotopowych kotłach. Szkoda, że nikogo to nie interesuje, a w szczególności Straż Miejska ma to w d... i nie reaguje. 11:06, 03.12.2024