Zamknij

Zabił bo... poczuł się oszukany

10:30, 08.01.2021 Aktualizacja: 10:30, 08.01.2021
Skomentuj

8 stycznia mija 30 lat od jednej z najokrutniejszych zbrodni, które wydarzyły się na terenie naszego powiatu. W 1991 roku w Babieńcu doszło do wielokrotnego morderstwa. Zginęły cztery osoby, w tym małżeństwo Miazków i ich 3-letnia córka.

Zbrodniarzem był Eugeniusz Mazur, pochodzący z Worpławek, w gminie Reszel. Jak podają autorzy relacji z tamtych mrożących krew w żyłach wydarzeń, Mazur "od dziecka sprawiał kłopoty wychowawcze. Nie miał udanego dzieciństwa, w młodości znany był z sadystycznych zachowań wobec zwierząt. Rozrywał drobne zwierzęta, ukręcał łby kotom, kastrował psy. Rodzice Józef i Barbara Mazurowie swojego nastoletniego syna oddali do rodziny Miazków na parobka. W zamian za utrzymanie miał im pomagać w gospodarstwie rolnym. We wspomnieniach Eugeniusza Mazura traktowany był przez gospodarza jak niewolnik, wszyscy go wyśmiewali, dlatego powstał u niego duży uraz psychiczny w stosunku do rodziny Miazków".

Mało pracował, dużo pił

Sam Mazur miał czworo dzieci z różnych związków. Do więzienia po raz pierwszy trafił w 1968 roku za pobicie na przystanku PKS Romana Miazka, ojca Jana, swej późniejszej ofiary. Następne wyroki otrzymywał przeważnie za pobicia. Według relacji, był bardzo agresywny. Swoje ofiary bił kołkiem lub orczykiem, kopał po głowie, znęcał się nad nimi (m.in. ręce jednej z ofiar związał drutem), często był prowokowany. Pewnego razu pobił sam czterech mężczyzn, którzy chcieli mu dać nauczkę. Przed wyrokiem za zabójstwo spędził w więzieniach 12 lat. Między kolejnymi wyrokami najdłużej na wolności spędził półtora roku.

- W okolicach Babieńca pojawił się latem 1990 roku, po 20 latach nieobecności na tym terenie. Zatrzymał się u mieszkającej nieopodal siostry, której nie widział od dwudziestu lat. Zatrudnił się wówczas jako pomocnik przy żniwach u Jana Miazka, który do Babieńca przybył z rodziną dwa lata wcześniej. Pomagał za drobne wynagrodzenia, jedzenie, papierosy, bywało, że nocował w gospodarstwie. Popracował jednak niedługo, bo Miazkowie nie byli z niego zadowoleni. Za mało pracował, a za dużo pił. Mazur był zdania, że należy mu się jeszcze 212 tysięcy złotych. Ponadto twierdził, że Jan Miazek jest mu winien pieniądze za kurs taksówką z Reszla do Babieńca, kiedy to po wspólnej libacji alkoholowej Mazur odwiózł swojego pijanego pracodawcę do domu. Kilkakrotnie odwiedzał Miazków w celu odebrania "długu". Bezskutecznie - czytamy w jednej z relacji z wydarzeń sprzed 30 lat.

Dziecko posadził na krześle...

8 stycznia 1991 roku wieczorem ponownie pojawił się w obejściu Miazków pod adresem Babieniec 29. Pod poszewką kurtki miał jak zawsze dwa wykonane przez siebie kłusownicze noże, którymi lubił zapolować na zwierzynę (zrobił je z piły ramowej i bardzo często ostrzył). Wiedział, że sprzedali dzień wcześniej świnię i z tym wiązał nadzieje na odzyskanie pieniędzy. Gospodarz spał pijany (ponad 3 promile alkoholu we krwi) na wersalce, rozbudzony przez Mazura odmówił oddania pieniędzy, pokazując pusty portfel. Zachowywał się prowokacyjnie, rozkładając ręce powiedział też, wskazując na leżący obok nóż kuchenny, że może go nawet zabić, on jednak nie ma żadnych pieniędzy. Mazur, jak później zeznał sądził, że zostanie przez Miazka zaatakowany. Wyciągnął wówczas szybko swój nóż i zadał gospodarzowi śmiertelne ciosy w szyję, płuca i serce, po czym rzucił Jana Miazka na wersalkę. Zwłoki Jana Miazka zostały odnalezione z prawie odciętą głową od tułowia. Następnie poszedł do kuchni, w której zastał półtoraroczną Monikę, córkę Miazków. Posadził dziecko na krześle, po czym wyszedł na podwórko. Wszedł następnie do obory, w której zauważył światło.

Główką dziecka uderzył o ścianę

W oborze zastał żonę Jana, Annę, trzymającą na ręku 3-letnią córeczkę Agnieszkę i upośledzonego brata Anny, 16-letniego Grzegorza Stachowskiego. W sposób wulgarny oświadczył Annie, że ich pieniądze są mu już niepotrzebne, ale lepiej niech wezwie pogotowie do swojego męża. Wówczas przerażona Anna zaczęła krzyczeć, co zdenerwowało Mazura. Według niego zamachnął się i uderzył kobietę w twarz, zapomniał jednak, że w dłoni trzyma nóż i trafił w szyję trzymanej na rękach dziewczynki. Krzyczącą z przerażenia dziewczynkę ugodził nożem w serce, następnie zadał jeszcze kilkanaście ciosów zarówno Annie Miazek, jak i trzymanej ciągle przez nią na rękach Agnieszce. Obrażenia zadane czterocentymetrowej szerokości nożem okazały się śmiertelne dla żony Jana Miazka. Brat Anny ruszył z widłami w kierunku Mazura. Ten rzucił w niego nożem, trafiając prosto w serce, po czym zaczął uderzać głową nieprzytomnego chłopaka o ścianę. Według mordercy, próbował tylko wyrwać tkwiący głęboko w ciele nóż. Osuwającemu się na ziemię Grzegorzowi zadał jeszcze kilkanaście ciosów ostrzem. Ponieważ mała Agnieszka ciągle płakała, uderzył więc główką dziecka o ścianę, powodując rozległe obrażenia tyłu głowy, następnie zadał kilka ciosów nożem w klatkę piersiową i szyję, by na koniec rzucić dziecko o ziemię powodując m.in. pękniecie czaszki ofiary. Opuszczając miejsce zbrodni zapalił papierosa i rzucił zapalona zapałkę. Niedługo później zabudowania gospodarskie stanęły w płomieniach. Po kilku godzinach odnaleziono w zgliszczach obory zwęglone zwłoki Anny i Agnieszki Miazek, nieco później ciało Grzegorza. Jak wykazała ekspertyza Agnieszka i Grzegorz żyli jeszcze w chwili pożaru (potwierdziła to analiza krwi, w której wykryto duże stężenie czadu), natomiast Anna była już martwa.

Ubliżał sędziom

Zachowanie Eugeniusza Mazura wzbudziło podejrzenia jego siostry, Mieczysławy. Kiedy przyszedł do niej 8 stycznia, około godziny 19.00, ostrzygł włosy i spalił zakrwawione ubranie. Poza tym stał się bardziej nerwowy niż zwykle. Niepokój wzbudziła też obrączka niewiadomego pochodzenia, którą chciał sprzedać swoim siostrzenicom za 200 tysięcy zł. Obrączka ta została następnego dnia sprzedana przez szwagra Mazura, Zbigniewa, w barze "Piwosz" w Korszach za 150 tysięcy zł. Siostra, znając jego kryminalną przeszłość, powiązała jego osobę z czterokrotnym morderstwem i powiadomiła policję. Mazur został zatrzymany dwie doby po dokonaniu zbrodni. W chwili aresztowania nigdzie nie pracował. Początkowo nie przyznawał się do niczego, jednak po jedenastu dniach przyznał się do zabójstw i opisał wszystko ze szczegółami. Nie przyznawał się jedynie do kradzieży obrączki należącej do Anny Miazek. Po kilku latach przyznał, że zabrał obrączkę na poczet długu, po jakimś czasie odwołał to w następnych zeznaniach.

Podczas procesu w Sądzie Wojewódzkim w Olsztynie, Mazur zachowywał się arogancko. Wielokrotnie obraził członków składu orzekającego, groził świadkom (otwarcie przyznawał, że zemści się po wyjściu na wolność). Nie wyrażał skruchy, oświadczył, że żałuje, iż nie zabił też ojca Jana Miazka - Romana. Nie współpracował również ze swoim obrońcą. 4 marca 1992 roku sąd wojewódzki w Olsztynie skazał Eugeniusza Mazura na czterokrotną i łączną karę śmierci. Słysząc wyrok, zareagował pokazaniem "gestu Kozakiewicza". Wyroku jednak nie wykonywano z powodu trwającego już wówczas moratorium na wykonywanie kary śmierci. 24 lutego 1995 roku Sąd Apelacyjny w Warszawie, po zapoznaniu się z opinią biegłych, wydał kolejny wyrok w sprawie. Mazur został skazany na karę 25 lat pozbawienia wolności. odbywał w Zakładzie Karnym w Sztumie. Zmarł kilka lat przed końcem kary. Oprac. red (na podstawie publikacji internetowych)

Fot. mapa.targeo.pl

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitterTwitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(0)

Brak komentarza, Twój może być pierwszy.

Dodaj komentarz

0%